Wspomnienia o ks. Marku Borucu
Ks. Marka Boruca poznałem podczas mojego pierwszego udziału w Krajowej Kongregacji Odpowiedzialnych Ruchu Światło-Życie na Jasnej Górze w 1987 r. W tym szczególnym czasie (w pierwszym dniu KKO, 27 lutego odszedł do Pana nasz Założyciel, ks. Franciszek Blachnicki) do Częstochowy przyjechali najbliżsi współpracownicy Ojca Franciszka, znani mi często z najprzeróżniejszych materiałów oazowych. Pamiętam, siedziałem w maleńkiej „kawiarence” w księżowskim hospicjum i nieustannie parzyłem kawę i herbatę dla szacownych gości. Raz po raz pytałem ks. Henryka Markwicę, mojego moderatora diecezjalnego Ruchu, kim jest kolejny gość siadający w gronie wspominających Ojca Franciszka.
Wśród przewijających się osób, był i ks. Marek. Siedział blisko ks. Markwicy. Widać było, że się dobrze znają i z dużą dozą radości i humoru lubią sobie „dogadywać. Z czasem odkryłem, że choć nie zawsze się we wszystkim zgadzają, to się szczerze przyjaźnią. Szybko zostałem zaakceptowany przez Marka. Sądzę, że początkowo przyjął mnie, jako „kogoś od Henryka”, ale niedługo potem, już osobiście, doświadczałem Jego przyjaźni. Mam wrażenie, że po śmierci ks. Henryka, tym bardziej zająłem Jego miejsce w sercu Marka.
Kim dla mnie był ks. Marek? Na pewno był Mężem Bożym, człowiekiem wiary, wiernym sługą Chrystusa i Kościoła. Będąc swoistym „Verus Izraelita”, jednocześnie był zaangażowany na pierwszej linii odnowy Kościoła w Polsce po II Soborze Watykańskim. Zachwycił się praktyczną wizją Kościoła, jaką zaproponował Sługa Boży, ks. Franciszek Blachnicki. Był entuzjastą nauczania Sługi Bożego, papieża Jana Pawła II, rozmiłował się w klimacie Ducha, jaki niósł z sobą jego spowiednik i duchowy przewodnik, ks. Wojciech Danielski. Był też człowiekiem swojej ziemi, Podlasia, swojego Kościoła. Pamiętam, jak zaraz po beatyfikacji męczenników z Pratulina, na jedno z pierwszych ogólnopolskich spotkań Ruchu w Krościenku przywiózł ich relikwie i lampki oliwne, aby podzielić się darem owocu wiary ludzi swojej małej ojczyzny. Do dziś podczas różnych uroczystości na Kopiej Górce palimy te lampki. Teraz, tym bardziej, będą mi one przypominały o Nim…
Ks. Marek był bibliofilem. Był głodny wiedzy, bardzo dużo czytał i to zarówno wiele książek (trudno chyba będzie policzyć jego księgozbiór), jak i prasę codzienną i niejeden tygodnik. Chętnie się dzielił zdobytą wiedzą. To też było zawarte w jego homiliach i naukach. Był dobrym mówcą, trzeźwym, wymagającym, czasem aż do bólu radykalnym, ale kiedy pochylał się nad konkretnym człowiekiem, potrafił mu oddać całe serce. Często pod zewnętrzną powłoką surowości, ukrywał swoją wielką wrażliwość i dobroć.
Jaki był ks. Marek? Był zawsze uczciwy i szczery, ale i bardzo krytyczny, często surowy w ocenach. Nieraz obrywało się nawet tym najbliższym, tym, których kochał. Nieraz gwałtownie wyrażał swój protest wobec fikcji i hipokryzji we wspólnocie Ruchu, w Kościele, nierzadko raniąc swoich adwersarzy. Zawsze robił to jednak (nie mam co do tego żadnych wątpliwości) z troski i w poczuciu odpowiedzialności za piękno Oblubienicy Chrystusa. Często czuł się w tym nie rozumiany. Trochę jak prorok, nie był dobrym dyplomatą. Mając często rację, równie często jednak „grzeszył” formą, przez co „obrywał” i od swoich współpracowników i od swoich przełożonych. Częstokroć przez to osamotniony, cierpiał z tego powodu…
Przez ostatnie kilka lat miałem okazję towarzyszyć Mu w jego duchowej drodze. Stale pracował nad sobą. Martwił się, że tak niewiele potrafi zmienić w sobie. Zawsze prawdziwy w swoich słabościach przed Panem, ale i pełen ufności wobec bezmiaru Bożego Miłosierdzia, powierzał się jak dziecko swemu Ojcu. Tak też było przed niewiele ponad dwu tygodniami, kiedy spowiadałem Go po raz ostatni. Miałem wrażenie, że czekał na te spowiedź, czekał na mnie. Niechaj Pan Jezus będzie uwielbiony w łasce Nowego Życia i mocy przebaczenia… Potem jeszcze dwukrotnie sprawowaliśmy niedzielną Eucharystię.
W ostatnią sobotę i w niedzielę z Przyjacielem prowadziliśmy rekolekcje dla zespołu ewangelizacyjnego przygotowującego misyjnego parafialne w Warszawie na Ursynowie. Planowaliśmy, że po zakończeniu rekolekcji, w niedzielę wskoczymy do Marka do szpitala. Nie zdążyliśmy. W czasie, gdy w sobotę modliliśmy się i mówiliśmy o wybaczającej dobroci Miłosiernego Ojca, o mocy zbawczej krwi Chrystusa, w której jest nasze zdrowie, nasze zbawienie, kiedy rozpoczynał się powoli kolejny cykl przepowiadania Historii Zbawienia w nowym roku liturgicznym, Marek spokojnie przez Chrystusa w mocy Ducha Świętego, wszedł w rzeczywistość wiecznej bliskości Ojca Miłosierdzia i Boga Wszelkiej Pociechy. Alleluja!
Ks. Ryszard Nowak
Rybnik, 3 grudnia 2007 r.